Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 180 —

sobie przejście — ja nie kłamię, panie — ja mówię com słyszał ze sto razy od Petersa, który tak przepłynął nawet koło biegunowe...
— A potem? — zapytałem.
— Potem — mówił dalej Hunt — spotkał Peters okręt rybacki „Sandy Hook,” który go zawiózł do Ameryki...
Zatem, jeżeli damy wiarę opowiadaniu Hunta, a przeczyć temu nie miałem żadnej racyi, tak zakończył się ów straszny dramat podbiegunowy, odnośnie przynajmniej do Petersa.
Prawdopodobnie też publicysta amerykański, któremu dostały się pamiętniki Pryma, ubarwił, mianowicie ostatnie rozdziały, dodatkami wysnutemi ze swej fantazyi, co nadało opowiadaniu charakter mało zgodny z rzeczywistością. Ponieważ zaś nigdy osobiście nie znał Petersa, przeto wolał zasłonić się przed ciekawością ogółu, zmyślonem doniesieniem o jego śmierci, „śmierci gwałtownej i tragicznej,” jak się wyraził.
— Jeżeli jednak Artur Prym nigdy nie powrócił do Ameryki, jeżeliby nawet nie zginął wkrótce po rozłączeniu z Petersem, to czyż możliwą było rzeczą, aby żył gdzieś w tych stronach, aż do tego czasu? — rzekłem.
— Tak, tak, on żyje! — powtarzał Hunt, a powtarzał to z tak głębokiem przeświadczeniem, jak gdyby Dick Peters przelał mu własne uczucie przywiązania, do swego dawnego towarzysza niedoli.
Owo nienaturalne u Hunta przejęcie się losami nieznanego sobie człowieka, nasuwało znowu podejrzenie co do stanu jego umysłu. Byłem też pewny teraz, że głos, który mię parę tygodni temu niepokoił we śnie, nie był żadnem przywidzeniem, lecz że to był głos Hunta, powtarzający żałośnie:
— A Prym — biedny Prym?!...