Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 54 —

należąca do licznego archipelagu, ciągnącego się ku zachodowi.
Żaglowiec skierował się ku niej i stanął w oddaleniu kilkunastu sięgów na kotwicy. Załoga otrzymała broń, a Dick Peters i Artur Prym spuścili się do łodzi.
Tymczasem w drodze zostali zatrzymani przez cztery łódki, napełnione ludźmi, „ludźmi nowymi”, jak ich nazywa opowiadanie.
Byli to krajowcy, czarni jak posągi z hebanu, odziani skórami zwierząt również czarnych, i zbrojni w dziwaczne jakieś narzędzia. Ponieważ nie okazali wrogiego usposobienia, a tylko ustawicznie powtarzali słowa: anamoo-moo i lama-lama przeto Artur Prym zawrócił z powrotem, a poznawszy z gestów przywódcy, Too-Wita, że tenże chciałby zbliska zobaczyć statek, porozumiał się z kapitanem, i niebawem kilka postaci czarnych pojawiło się na pokładzie Oriona.
Podziw ich dla wszystkiego na co spojrzeli, nie miał wprost granic. Żadnego przedmiotu nie śmieli dotknąć rękoma, a pocałunkami tylko okazywali swe uwielbienie, jak gdyby żaglowiec był jakąś świętością lub istotą żyjącą.
Zachęcony tem łagodnem usposobieniem krajowców, kapitan Wilhelm Guy poleciwszy załodze pilną straż nad wszystkiem, udał się z kilku jeszcze ludźmi na zwiedzenie wyspy.
Kierując się za miejscowemi łodziami, łódź kapitana ominęła liczne rafy, znajdujące się u brzegów lądu, które tworzył czarny, jak węgiel, piasek.
— Cóż to za dziwna kraina, ta ziemia Tsalal! jeżeli damy wiarę opowiadaniu Pryma.
Drzewa i rośliny tamtejsze niepodobne są w niczem do znanych gatunków na całej kuli ziemskiej, a równie jak piasek na brzegu morskim, tak cały grunt tej wyspy oraz dzi-