Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 53 —

Omija szczęśliwie licznie płynące kry olbrzymie, okrąża i znajduje przejście wśród gór lodowych, przekracza linię polarną i wydostaje się cudownie pod 81° szerokości połudn. a 42° długości zachodniej, na równe, spokojne morze, którego wody posiadają ciepła 1,11 Celsyusza, a powietrze nad niem doohodzi 8° Cel. wyżej zera.
Każdy przyznać musi, że już tutaj Edgard Poë dowolnie fantazyuje; jest bowiem rzeczą pewną, iż nikt nie posunął się dalej ku południowemu biegunowi od kapitana Wedell, który w 1822 roku, nie zdołał przejść nawet 74 równoleżnika. Lecz Artur Prym, albo raczej Edgard Poë opowiada zarówno ten fakt jak i następne, z przekonaniem dochodzącem aż do naiwności.
Przedewszystkiem Orion nie spotyka już tam ani śladu lodowców, przeciwnie, powierzchnię morza rozweselają całe stada ptaków, wśród których znajdują się olbrzymie pelikany, z mięsem tłustem i bardzo smacznem, o czem przekonano się, zabiwszy jednego wystrzałem z fuzyi.
Niebawem zauważono ląd jakiś, który okazuje się maleńką wysepką. Kapitan Wilhelm Guy nazywa ją ku pamięci wspólnika swego wyspą Bennet.
Ostrzegam jednak poufnie czytelnika, by nie fatygował się napróżno odszukaniem tej ziemi na jakiejkolwiek karcie, bowiem istniała ona jedynie w imaginacyi autora.
Oczywiście, w miarę zbliżania się żaglowca do bieguna, widocznem jest coraz mniejsze zbaczanie igły magnesowej, coraz łagodniejsza temperatura powietrza i wody, z lekkim powiewem wiatru od północy i czystym, pięknym szafirem nieba. Jasność dnia trwa teraz bez przerwy. Mimo tak przyjaznych warunków, wypadki skorbutu wśród załogi decydują kapitana do odwrotu, lecz ulega znowu namowom Pryma i płynie jeszcze dalej, czego nie żałuje ostatecznie, gdy 18-go stycznia zauważono znowu jakąś ziemię. Była to wyspa