Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 33 —

Eduard, a około dni 15-stu wystarczy nam pewnie znowu na owe 23000 mil, od tych ostatnich do Tristan d’Acunha.
— Zobaczymy, co nam czas przyniesie, bo nie obcem pewnie jest ci przysłowie marynarskie, które mówi: kto chce kłamać, niech przepowiada pogodę; przyznaj, że dużo jest w tem prawdy.
Pogoda jednak nie zawiodła nas w najmniejszej rzeczy, i 18 sierpnia po południu straże oznajmiły widziane w dali góry wysp „Crozet”, położonych między 42° 59 szerokości południowej, a 47° długości zachodniej.
Nazajutrz zostawiliśmy za sobą wyspy Possession i Schweine, uczęszczane tylko w czasie połowu na wieloryby, a których jedynymi w owe czasy mieszkańcami były całe gromady pinguinów. O poszarpane brzegi tych ziem rozbijały się z bukiem spienione wody oceanu, zabierając odłamy lodowców. Temperatura bowiem w miesiącu sierpniu na przestrzeniach południowej półkuli, mroźną jest jeszcze i zimową zupełnie.
Ponieważ w monotonnem życiu na pełnem morzu, ukazanie się lądu jest wypadkiem budzącym ogólne zainteresowanie, spodziewałem się, że kapitan skorzysta ze sposobności i przerwie uporczywe milczenie względem swego pasażera. Spotkał mię jednak nowy zawód, przeciwko któremu wszakże nie zanadto się już burzyłem — i godziłem się z myślą, że jednostajności mej podróży nie urozmaici już żaden wypadek. Tymczasem, gdym dnia jednego siadł na chwilę na pokładzie, kapitan Len Guy ukazał się z przeciwnej strony statku i więcej zapewne z przyzwyczajenia, niż z potrzeby, zatrzymał się przy wielkim kompasie. Popatrzył następnie czas jakiś na długą smugę białej piany, którą przejście żaglowca zostawiało za sobą na wodach, aż wreszcie ku wielkiemu memu zdziwieniu, zbliżył się szybkim krokiem do mnie i mimo szelestu żagli i szumu fal, rzekł właściwym sobie szeptem:

Sfinks lodowy.3