Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 32 —

Najmowniejszym z całej załogi okazywał się Hurliguerly, który każdego ranka nie zaniedbał mię witać, pytając troskliwie, czy nie mam jakiego życzenia, czy mi pożywienie smakuje, czy nie pragnę jakiej zmiany?
— Dziękuję ci, Hurliguerly — odpowiedziałem mu dnia jednego; — wystarcza mi zupełnie to, co jest. U przyjaciela twego pod Zielonym kormoranem, nie byłem lepiej żywionym.
— Ho! ho! zna się stary Atkins na interesie, choć w gruncie dobry to człowiek.
— Tego samego zdania i ja jestem.
— Mnie się tylko zawsze dziwnem wydaje, panie Jeorling, jak ten Amerykanin wraz ze swą rodziną godzi się na takie życie...
— Na jakie właściwie?
— Że się czuje na tych wyspach szczęśliwym.
— Dowodzi tem wielkiego rozsądku.
— Być może!... Źle jednak wybrałby się do mnie z propozycyą o zamianę. Czuję się tu lepiej, niż gdziekolwiek.
— Powinszować ci, bosmanie...
— I wierz mi pan — mówił dalej z zapałem marynarz — że za szczęśliwego może się uważać każdy, kto na Halbranie miejsce dla siebie znalazł. Nasz kapitan mówi wprawdzie mało, również niezbyt szczodrym w słowach jest porucznik...
— Zauważyłem to już...
— A jednak rzadko o takich ludzi, możesz mi pan wierzyć, i przekonany jestem, iż z żalem opuścisz nasz statek.
— Miło mi to słyszeć, bosmanie.
— A zważ pan tylko, że z wiatrem który nam tak przyjaźnie wieje i tak spokójnem morzem, którego powierzchnię jedynie wieloryby i rekiny poruszają, nastąpi to bardzo szybko. Nie więcej nad dni 10 potrzeba nam będzie na przebycie tych 1300 mil, które rozdzielają Kerguelen od Prinz–-