Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 34 —

— Chciałbym z panem pomówić, panie Jeorling.
— Słucham pana — odrzekłem.
— Z natury małomówny, nie uczyniłem tego dotychczas; zresztą, czyż rozmowa ze mną mogłaby pana w czemukolwiek zainteresować...
— Niesłusznie sądzisz, kapitanie: przeciwnie rozmowa z panem, budzi najwyższe me zajęcie — odrzekłem z odcieniem ironii w głosie.
Czy nie dostrzegł jej, czy też umyślnie ją pominął, dość że zajął miejsce obok mnie na ławie.
— Słucham pana — rzekłem grzecznie, lecz tonem zimnym.
Kapitan zdawał się chwilę wahać, jak człowiek który rozpocząwszy już rozmowę, zastanawia się jeszcze czy nie lepiej zrobi, zachowując milczenie.
— Czyś pan — rzekł nareszcie — nie szukał powodów które wpłynęły na zmianę mego zdania, odnośnie do podróży twej na Halbranie?
— Rzeczywiście, zastanawiałem się nad tem, choć napróżno — odrzekłem. — Może będąc sam Anglikiem i nie mając do czynienia z ziomkiem, nie zależało panu na tem, aby...
— Przeciwnie, panie Jeorling. Właśnie dla tego tylko, że jesteś Amerykaninem, ofiarowałem panu miejsce na mym statku.
— Że jestem Amerykaninem? — zapytałem zdziwiony.
— Że pochodzisz z Connecticut i zwiedzałeś wyspę Nantucket; że może znasz rodzinę Artura Pryma?
— Tego bohatera, o którym nasz powieściopisarz Edgar Poë zadziwiające opowiedział historye.
— Właśnie tego samego! Opowiadanie jego oparte jest na zaczerpniętych z pewnego rękopisu wiadomościach,