Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lutnie Nina — szczególnie jeśli Pablo będzie nam towarzyszył!
— Pablo nam towarzyszy! To dzielny chłopiec! Niczego się nie boi! Nie prawdaż, Pablo?
— Pójdę za panem, gdziekolwiek pójdziesz, panie gubernatorze — odpowiedział chłopak.
Po tych słowach nic nie pozostawało, tylko zabrać się do roboty.
Nie można było myśleć o dostaniu się do wulkanu przez wyższy krater. Wskutek wielkiego obniżenia się temperatury nie można było iść po pochyłościach góry. Noga na śliskich stokach nie znalazłaby żadnego punktu oparcia. Konieczność więc nakazywała dostać się do centralnego komina przez masę skalistą, i to dostać się co prędzej, gdyż straszliwe zimno już opanowywało najgłębsze zakątki Ula Niny.
Porucznik Prokop, zbadawszy rozkład wewnętrznych galeryi, ich położenie w łonie samej góry, zawnioskował, że jeden z wąskich kurytarzy powinien się był kończyć w pobliżu komina centralnego. Tam w istocie, gdy lawa pod naciskiem pary podnosiła się, uczuwano, jakby „sączenie się“ cieplika przez ściany. Widocznie substancya mineralna, z której się góra składała, była dobrym przewodnikiem ciepła. Otóż, przebiwszy tam galeryę na długość siedmiu do ośmiu metrów, spodziewano się dostać do dawnego komina lawy i znaleść może łatwe zejście.
Zabrano się natychmiast do roboty. W tej okazyj majtkowie pod przewodnictwem swego porucznika okazywali dużo zręczności. Motyka i