Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pochodnie pogasły. Ruszono naprzód wśród głębokiej ciemności. Przybywszy bystro do wybrzeża, nie bez trudu wdrapali się na skały lodowe. Rzucono się do otwartej galeryi, potem do wielkiej sali...
Głębokie ciemności, temperatura już niska. Ognisty obrus nie zamykał już wielkiego otworu i wychylając się na zewnątrz porucznik Prokop mógł dojrzeć, że osad morski utrzymujący się dotąd w stanie płynnym pod kataraktą lawy, stwardniał wskutek zimna.
Tak się skończył na Galli ten pierwszy dzień roku ziemskiego, tak wesoło rozpoczęty.