Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ten straszliwy Jowisz, ten wieczny uwodziciel komet...
Jednem słowem, jak to wytłumaczył porucznik Prokop, wyrachowania astronoma były mylne, czworakie nieszczęście zagrażało Galii:
1. Albo niepowstrzymalnie przyciągana przez Jowisza Galia spadnie na jego powierzchnię i zostanie pochłoniętą;
2. Albo tylko pochwycona przejdzie w stan satelity, może nawet pod-satelity.
3. Albo zbita ze swej drogi, pójdzie po nowej orbicie, która nie doprowadzi jej do ekliptyki.
4. Albo spóźniwszy się, choćby cokolwiek z powodu Jowisza, przybędzie zapóźno na ekliptykę i nie znajdzie tam ziemi.
Należy zauważyć, że jeżeli z tych czterech niebezpieczeństw jedno się urzeczywistni, to Galijczycy utracą wszelką nadzieję powrotu na rodzinną swą kulę.
Teraz trzeba jeszcze zwrócić uwagę na to, że ze czterech tych ewentualności, w razie gdyby nastąpiły, Palmiryn Rosette dwóch tylko obawiał się. By Galia nie przeszła w stan księżyca lub wice-księżyca świata Jowiszowego, to nie mogło przypadać do gustu temu awanturniczemu astronomowi; ale gdyby nie stawiwszy się na spotkanie z ziemią w dalszym ciągu krążyła dokoła słońca, albo też wpadła w gwiazdzistą przestrzeń pomiędzy mgławice mlecznej drogi, do której zdają się należeć wszystkie widzialne gwiazdy, toby mu się bardzo podobało. Że towarzysze jego