Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu światu, którego jeszcze żadne oko ludzkie tak blisko nie oglądało.
Tak jest! profesor miał słuszność, iż nie opuszczał swego obserwatoryum! Nigdy żaden astronom, a astronom jest więcej aniżeli człowiekiem, ponieważ żyje po za obrębem świata ziemskiego, nie znalazł się na podobnej uroczystości oczu! Jakże piękne były owe galickie noce! Żadnego podmuchu wiatru, żadna mgła nie zamącała pogody! Księga firmamentu była roztwartą i dawała się czytać z niezrównaną dokładnością!
W spaniałym tym światem, ku któremu zmierzała Galia, był świat Jowisza, najważniejszy ze światów, które słońce trzyma swoją atrakcyjną siłą. Od spotkania się ziemi z kometą upłynęło już siedm miesięcy i ten ostatni szybko zmierzał ku wspaniałemu planecie, występującemu naprzeciw niego. W onym dniu 1go sierpnia dwa ciała niebieskie były odległe od siebie tylko na sześćdziesiąt i jeden milion mil i aż do 1go listopada miały stopniowo przybliżać się ku sobie.
Czy nie było w tem niebezpieczeństwa? Czy krążąc tak blisko Jowisza Galia nie zanadto ryzykowała? Czy siła przyciągająca planetę, którego masa była tak ogromną w porównaniu z jej masą, nie wywrze na nią jakiego szkodliwego wpływu? Obliczając czas trwania obrotu Galii profesor bez wątpienia uwzględniał zmiany, jakich ona doznać mogla od wpływu nietylko Jowisza, ale także Saturna i Marsa. Ale jeżeli się omylił co do wartości tych wpływów, jeżeli kometa jego dozna spóźnienia dłuższego aniżeli przypuszczał! Jeżeli