Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Można było przypuszczać, że nie spotka się już ani jeden punkt lądu europejskiego, który nosił nazwę Francyi.
Hektor Servadac, chociaż przygotowany na wszelkie wypadki, uczuł się jakby skamieniałym wobec tej rzeczywistości. Nie dostrzegał już on ani śladu tych brzegów, których okolice były mu znane. Czasami, gdy nowe wybrzeże zaginało się ku północy, spodziewał się odnaleść kawałek ziemi francuskiej, który uniknął klęski; ale jak daleko zagłębienie sięgało, nie ukazywało się nic z cudnych brzegów Prowancyi. Gdy nowa rama nie odgraniczała dawnych wybrzeży, to pokrywały je wody Śródziemnego morza, i kapitan Servadac zapytywał sam siebie, czy wszystko co pozostało z jego kraju nie redukuje się do tego szczupłego terytoryum, do tej wyspy Gurbi, na którą potrzeba będzie wrócić!
— A jednak — powtarzał hrabiemu — kontynent Galii nie kończy się na tym nieprzystępnym brzegu! jej biegun północny jest dalej! Co się znajduje po za tym morzem? O tem trzeba dowiedzieć się! Jeżeli jednak, pomimo wszystkich fenomenów, których jesteśmy świadkami, to, po czem stąpamy jest jeszcze kulą ziemską, jeżeli ona ciągle nas jeszcze unosi, tylko w nowym kierunku, w systemie słonecznym, jeżeli nakoniec Francya, a z nią cała Europa przepadły, to należy sprawdzić! Czyż nie znajdziemy jakiejkolwiek przystani, by wylądować na tem wybrzeżu? Czy nie ma żadnego sposobu dostania się na tę niedostępną skałę i rozpatrzenia, choćby raz jeden,