Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bólu wybiegł za obręb kraalu. Pięciu czy sześciu innych, nacieranych przez tygrysy, poszło jego śladem i znikły w lesie. Parę tygrysów rzuciły się za niemi; — inne bawoły które nie zdołały uciec, leżały rozszarpane na ziemi.
I znowu z okien domu rozległy się wystrzały; ja z kapitanem nie próżnowaliśmy także, ale nowe znów zagrażało nam niebezpieczeństwo.
Zwierzęta uwięzione w klatkach, podniecone toczącą się walką, rzucały się z niepohamowaną wściekłością; należało się obawiać że rozbiją klatki. Klatka z tygrysami przewróciła się, przez chwilę myślałem że uciekły połamawszy żelazne pręty, na szczęście obawa była próżną; klatka przewróciła się tylko, a że padła na stronę zakratowaną zamknięte więc w niej tygrysy nie mogły już nic widzieć co się w około nich działo.
Jeden tygrys wielkim skokiem w górę zdołał uczepić się pazurami pochylonej gałęzi drzewa na które schroniło się dwóch czy trzech chikarisów ; pochwycił najbliższego i ściągnął go na ziemię.
— Ależ strzelajcie! wołał kapitan Hod do dostawcy i jego towarzyszy, zapominając że ci dosłyszeć go nie mogą.
Co do nas już żadnej nie byliśmy w stanie udzielić pomocy: wystrzeliwszy naboje, mogliśmy być tylko bezwładnymi widzami walki.
W przegrodzie obok nas, zamknięty ogromny tygrys tak gwałtownie rzucał się i miotał, iż klatka najpierw zachwiała się silnie i niebawem przewróciła. Potłuczeni zdołaliśmy podnieść się na kolana. Przegrody nie pękły, ale nic teraz nie mogliśmy widzieć. Słyszeliśmy tylko przerażający krzyk, ryki i wycie. Zdawało się że coraz krwawsza szaleje walka. Co się tam działo? pytaliśmy.