Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy zwierzęta pouciekały z klatek, czy rzuciły się na Mateusza Van Guit?... Czyby pantery i tygrysy dostały się na drzewa i mordowały Indusów?...
Kwadrans cały przetrwaliśmy w takiem położeniu, którego minuty wydawały nam się długie jak wiek. Nareszcie odgłos walki zaczął przycichać powoli; ryk i wycie były słabsze, tygrysy zamknięte w przyległych obok nas przegrodach, nie rzucały się tak wściekle: czyżby mordy już ustały?
Wtem usłyszeliśmy że z trzaskiem zamknięto drzwi kraalu, a potem Kalagani zaczął przyzywać nas głośno. Fox także krzyczał co miał sił:
— Panie kapitanie!... panie kapitanie!...
— Jestem tu! odezwał się kapitan.
Posłyszano go i wnet uczuliśmy że klatka się podnosi. Za chwilę byliśmy wolni.
— Fox! Stor! krzyczał kapitan, zaniepokojony o swych towarzyszy.
— Jesteśmy! jesteśmy! odpowiedzieli.
Żaden nie był ranionym; Mateusz Van Guit i Kalagani także wyszli cało. Na ziemi leżały zabite dwa tygrysy i pantera, inne zwierzęta wybiegły z kraalu, którego bramę zamknęł teraz Kalagani. Byliśmy więc już zupełnie bezpieczni.
Szczęściem żaden z jeńców dostawcy nie zdołał wyrwać się z klatki, a nadto młody tygrys złapał się jakby w pułapkę w przewracającą się klatkę, która upadła na niego. Tak więc pozyskał brakującego mu jeszcze tygrysa — ale jakże go drogo kosztował. Pięciu bawołów rozszarpały mu dzikie zwierzęta, inne uciekły, a trzech Indusów strasznie pokaleczonych leżało na ziemi, brocząc we krwi.