Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Maucler! Maucler! krzyknął kapitan Hod, któremu pantera pazurem rozszarpała prawą rękę.
Uderzeniem ogona olbrzymi tygrys powalił mnie na ziemię; zerwałem się w chwili gdy odwracał się aby uderzyć na mnie i pobiegłem na pomoc kapitanowi.
Nie pozostawało nam nic jak wpaść do pustej przegrody w szóstej klatce i zamknąć drzwi za sobą; ledwie zdążyliśmy się tam schronić, zwierzęta zaczęły z głośnym rykiem uderzać o żelazne pręty klatki. A rozwścieczone godziły w nią tak zawzięcie, iż klatka przechylana na kołach w tę i ową stronę o mało się nie przewróciła. Szczęściem tygrysy oddaliły się od niej niedługo, rzucając się na pewniejszą zdobycz.
Straszna scena! a mogliśmy dobrze widzieć wszystko przez kraty klatki.
— Świat się przewraca! krzyknął z gniewem kapitan; my w klatce a oni na wolności...
— A twoja rana, kapitanie?
— Eh! to nic!...
W tejże chwili rozległo się kilka wystrzałów. Wyszły z domu, z przegrodzenia w którem znajdował się Mateusz Van Guit, za którym goniło dwóch tygrysów i trzy pantery.
Jedno z tych zwierząt padło ugodzone kulą wybuchającą, wystrzeloną zapewnie z karabina Stor’a. Inne zwierzęta rzuciły się odrazu na gromadę bawołów, a biedne te zwierzęta pozostały bez obrony w obec tak strasznych wrogów, gdyż Fox, Kalagani i Indusi nie mogli przyjść im z pomocą, ponieważ wspinając się na drzewo porzucili broń.
Rozszalałe bawoły biegały z rykiem po kraalu; daremnie rogami broniąc się tygrysom; jednemu pantera wskoczyła na kark, szarpiąc pazurami łopatkę; rycząc z