Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ze łzami dzikiego wzruszenia biliśmy Niemca po tłustych, wygolonych szczękach, po głowie, — póki nie zaczął krzyczeć, żeby go nie zabijać, — ma przecież dzieci!
Krew lała mu się z nosa i z ust. Tłusty, posiniaczony, leżał w kącie pod piecem i płakał.
Kujon oświadczył, że mamy litość dla jego dzieci, które zapewne spłodził z tą jamniczką, — i rozjechaliśmy się do dworów.
Na drodze pod wyiskrzonemi gwiazdami i w złotem cieple Grociny myślałem to samo: — Czy na to, by była jego ojczyzna i moja trzeba, by on mnie lżył, a ja, bym go pięściami po głowie tłukł? Czy też może, niech kraj jego przepada i z mojego niech śladu nie będzie, byleśmy mogli mijać się w życiu spokojnie?
Komuż to można powiedzieć dziś, — nikomu!
Komuż się można przyznać, żeby się chciało dzieci tego Niemca wziąć łagodnie za ręce i razem z niemi czekać lepszej pory?...
Ruszono nas z Pułtuska wielkim marszem, przez mróz i śnieg dobrnęliśmy do Ostrowia, śpiewając po drodze wśród samotnych chat i długich pól, z których wybiegał wiatr niespożyty.
Przybywszy między olbrzymie czworoboki koszar, ustawiliśmy się szarym zwartym murem, naprzeciw muru czekającej tu nas piechoty niemieckiej. Nasi dowódcy wyszli ku sobie i przemówili. Wielki honor prężył się w słowach, lecz w głosach zgrzytała nienawiść.
Wykonaliśmy zwroty wojskowej czci, orkiestra niemiecka zaintonowała hymn. Z nieruchomych zamarzniętych trąb rwał ryk ochrypły, nadymał policzki