Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tylko jego biedne cierpienie — wskazała miłosiernie na Kujona — oto tuła się tak!
— Nie tuła się, pani dobrodziejko. — Położył czerwoną twarz na ręce staruszki.
Wszyscyśmy mieli rodziców. Muszą się wycierpieć, to trudno. Muszą mieć za swoje.
Z jego ruchów znikło teraz wszystko, przez co w pułku był zawsze „kujonem“. Ramiona nabrały wdzięku, a w rękach jakoby się śpiewność rozgościła i urok nieśmiałego pytania. Pocieszał starych, gadał, strofował, palcami spolił jakieś sprawy ważne, rzekomo niewidoczne pośród słów pospolitych.
Płońscy usiedli przy kanapie. Przyznać trzeba Kujonowi, iż dbał, aby się im przez chwilę nie nudziło. Tyle miał potrzeb, tylu wymagał zabiegów, tak czułego starania. Musiano mu jeszcze raz przynieść mleka. Potem zażądał zdrowotnych sucharków. Do nich masła, byle było „świeżutkie“. Potem zażądał „potrawy z nabiału“, to jest jajecznicy z pięciu jaj. Kiedy już nareszcie „przyjął“ to wszystko, niby z wozu tryumfalnego, wódz ku ludowi, pochylił uśmiechniętą twarz ku Płońskiej i złożywszy głowę na jej podołku: — Nie tuła się, proszę pani — choroba syna pani szanownej — nic się nie tuła, jeżeli na dobrych ludzi natrafi.
Przebaczył starym, że od wyjazdu syna słowa „prawdziwego“ ze sobą nie zamienili, przebaczył, że matka zawsze za synem, a ojciec — wyższym celem!...
Przypomnieliśmy w porę, że czas jechać. Raczył się zgodzić, derkę, dumnie odrzucił, starych jeszcze raz dobrem słowem udarował i ruszyliśmy do przedpokoju.