Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

historji! Trepka stoi na niej, zakrzepł sam w sobie, trwa nieporuszony. Jego stalowe oczy już naprzód świecą jasnością rozkazu, podczas gdy usta nie za głośno, nie za cicho z pomiernym żwirem srogości w nieodwołalnym głosie rzucają przez słońce ku wytrawnemu rządowi starych mundurów właściwą komendą.
Szereg ją wykonywuje bez reszty, do dna, przepełniając nawet gotowością granice posłuchu.
Jeżeliby coś drgnęło w niewłaściwem miejscu i czasie, oczy sierżanta Trepki zaszłyby „białą blachą pogardy“. Na to się nikt nie chce narazić, bo nikt tego nie zdoła znieść.
Na szczęście oczy sierżanta Trepki nie zachodzą „blachą“. Raz wraz połyska w nich rozkaz, gromem walący się z ust.
Chwila jest bardzo ważna. Po tylu dniach niepowetowanej rozłąki obejmuje sierżant swój oddział. Po tylu wiekach sierocych wraca oddział w ręce swego szefa.
Głos Trepki śmiga, jak rzemień, podczas gdy ostre, nieruchome uszy próbują doświadczonych ech.
Echa też okazują posłuszeństwo. Ani jedno nie zawodzi.
W porę odkrzyknęło cieniste powietrze z pod sosen kwitnących w drugim kącie podwórza. W porę wytrysnął odgłos z pod kupy śmieci, zwalonych obok warsztatów. I w porę, gdy już kompanja twardym krokiem z pod koszar ruszała, wypełniły się otwarte rzędy okien hukiem ostatniego rozkazu.
Wyszedłszy za obejście koszar, zawahaliśmy się nie-