Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znacznie. Czy w lewo bierzemy na plac ćwiczeń, — czy w prawo, ku rzece?
Widać ją było stąd, z rostaju. Niespodziane podmuchy marszczyły gładką falę łąk, pędząc złote kule z białych ławic piasku.
— Nad rzekąby był przewiew, — pokwapił się Trepka.
— Dobrze. Chodźmy nad rzekę.
Sierżant odchrząknął i, jakby zawstydzony, rzekł skromnie: — Można powiedzieć, że nasza kompanja to same tygrysy.
Mijaliśmy zagajnik. Nowe szyszki kwitły na gałęziach złotemi płomykami, świetlista łuska Narwi drżała z za sosnowych igieł nieprzerwanym blaskiem przepływu.
Na łąkach obraliśmy miejsce i rozpoczęliśmy ćwiczenia.
Trepka pracował, — mówi się u nas, — jak anioł.
Podzieliwszy oddział na grupy i sekcje, do każdej przystąpił, każdą drobiazgowo pouczył. Żadnych żartów, czułości po tak długiej rozłące. Wiedziano przecie, że karę odbywał za tego Bylewskiego, — wiedział Trepka, że wiedzą...
Żadnych z kompanją fochów miłosnych, ale jakby się witał z każdym ruchem szeregowej służby, wzorowo przerabiając, na pokaz, przed temi oto gębami wybałuszonemi, przed rzeką, — światłem, — słońcem.
Łąka zdawała się jęczeć od obrotów oddziału. Gorąco płynęło z nieba, rozczłonkowane tempa ruchów zgrzytały cicho przez powietrze.
Oznajmiam sierżantowi, że jeszcze piętnaście minut „tej zabawy“ i schodzimy z placu.