Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na pierś jego upadło smutne spojrzenie Kruszewskiej. Wytrzymał obojętnie.
— Zżyliśmy się tak dalece, proszę pani, — ciągnął między łykiem kawy a łykiem, — że chyba nie przesadzę, gdy powiem, iż w danym razie jakiegoś czynu, działania, wyrażam zawsze jednolitą myśl — wszystkich oficerów bataljonu.
— Terazby tylko „wyfasować“ skądś całe buty! — wdarł się w szanowną perorę okrzyk Kujona.
Przy końcu stołu wybuchł wesoły śmiech.
Panna Zofja patrzyła na nas z ledwie dostrzegalnym cieniem zgorszonego zdziwienia. Cóż mogła była wyczytać łaskawego z tych gęb wesołych, śmiejących się do słońca? Widziałem, jak wzrok jej mija nas kolejno, krąży wśród postrzałów światła na szkle i uważnie zatapia się w jasno-zielonych oczach naszego dowódcy.
— A czy pan żonaty, panie kapitanie? — spytała.
— Tak, tak, od niedawna, — odpowiedział z radością. Popatrzył na pannę, rozejrzał się ostrożnie wśród nas i nagle umilkł.
W miarę występujących na jego policzki rumieńców zapadała dokoła stołu cisza coraz głębsza.
Ale naszemu kapitanowi musiały zawsze sprzyjać okoliczności. Teraz, — wszedł niespodzianie żołnierz, stuknął obcasem i oddał przepustkę z świadectwem odwszenia, podpisanem przez doktora pułkowego.
— Inaczej nie mogłaby pani jechać kurierem. — Ktoś spojrzał na zegarek. — Już czas.
Kapitan podał pannie futro. Podnieśliśmy się od stołu.