Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeleciał przez niego cichy, sztywny śmiech samotności.
Przyznałem słuszność. Żołnierz nie może mieć domu a przedmiot choćby najbłahszy, do którego przylgnęliśmy sercem, — to już przecie dom. Domem żołnierza może być w najlepszym razie namiot.
Ukazałem rozwieszone w kącie grube, żaglowe płótno.
Oto nasz dom najwspanialszy!
W istocie! Napiąwszy płachty na żerdzi, czy karabinie ileż razy spokojnie człowiek usypiał! Z uśmiechem pobłażania słuchał ulewy letniej, czy gęstej strzelaniny. Pod temi szorstkiemi klinami, siedząc w kucki czyż się nie plotło do późna o życiu, śmierci, radościach, tajemnicach?!
— Przez ów strzęp płócienny, — rzekł Leń uroczyście, — patrzyły nam w oczy noce dalekich kresów i największa pośród gwiazd, gwiazda naszej nadziei.
Ale nie o tem przecie!
Siedzę w moim pokoju na forcie, obracam pióro w ręku i patrzę z radością w wiosenny świat. Widać za rzeką zręczne postacie naszych żołnierzy. Przez świegot ptaków donosi się aż tu głos komendy.
Już trzeci rok dobiega, jak żyjemy w otoczeniu ruin, gruzów, zwiniętych na świstki dachów, drutów kolczastych, broni i zgliszcz.
Wieczór zapada.
Pusta wyspa przędzie pierwsze kosmyki mgły, na rzece się ruszyło.. Przez środek wody spływają rząd za rzędem całe szeregi masztowych, czerwonych pni.