Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I dokonałyśmy, — że w naszem biednem mieście będzie też taka bodaj jedna podniosła chwila!
Na cześć tej chwili obie nauczycielki odśpiewały jeszcze raz pod wiszącą lampą „Choć burza huczy“. Pani Aniela układała dalej szczegółowy plan.
Najsmutniejsze było w całym „rozkładzie sił“, że nie mogły rankami rozporządzać. Ileż rzeczy doskonałych można postanowić rano świeżym umysłem!
Nauczycielki miały „budę“, ona sama zajęta była w ochronie. Pozostawały tylko popołudnia, — tak krótkie! Obiad się kończył wszędzie koło czwartej, a wieczór już się zaczynał na dobre koło piątej.
— Mamy „właściwie wszystkiego“ jedną godzinę, — wzniosła pani Aniela rękę, jakby do boju, gdy następnego dnia wychodziły razem ze szkoły do swego dzieła.
W pierwszym rzędzie bytność u pani rejentowej.
— Przyszłam ubłagać panią o jakiś utwór.
Tych utworów gotowych do wyboru było nieomal za dużo.
— Najchętniej powiem coś małgo. „O złotowłosym paziu“.
Pani Anieli straszno się robiło w miarę, jak się wiersz deklamował pośród czerwonych napisów płóciennych, rozstawionych wzdłuż ścian salonu. — Czy można pozwolić — rozważała poufnie, — by taka gruba kobieta nęciła publicznie jakiegoś małego pazia?
— Czy nie lepiej ze względu na uroczystą okazję, proszę pani, coś patrjotycznego?!
— W takim razie niema innej rady, a tylko Grób