Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

królowe, ale u nas — za drzwi człowieka wyrzucają.
Ożarowska była za skasowaniem wenty bezwzględnie. Pani Aniela jednak stwierdziła, że na głowie się postawi a wentę przeprowadzi.
— Jest to najsilniejszy magnes!
— A lokal?!?
Bodaj lokal dla obrad komitetu rautowo-balowego, dla zbiórki darów, dla sprzedaży biletów, dla przeprowadzenia korespondencji?
U rejenta — nie. Całe jego mieszkanie, zastawione patrjotycznemi i postępowemi „ad hoc“ afiszami, „stoi w krzyku odezw“.
Więc, — nie.
W aptece, — nie wypada. Był tam co prawda śliczny pokoik, zaraz za składem, z rogami jeleniemi — apteka przecież była „pod jeleniem“, — ale to wszystko do czasu tego smutnego skandalu... Siedzieć „teraz“ na meblach, na których kiedyś, lub może parę godzin temu oddawano się „znowu“ całkiem niskiej rozpuście?...
— Główna kwatera u nas!
Ożarowska prosiła Anielę o cofnięcie tego zamiaru. O szkole i jej lokalach może decydować tylko komitet.
Narazie nie rozstrzygały, trzeba było także pomarzyć trochę.
— Już nas widzę, — cieszyła się pani Aniela, — na dworze noc wyiskrzona, my stoimy na schodach naszego balu, przykrytych jakimś dywanem, sale „toną“ w świetle, witamy licznych gości. Jest tak ciepło!