Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiem swego zastępcę, naszego kapitana. Uczyniliśmy poruszenie, delegacja skłoniła się i gęsiego opuściła nareszcie „przyległość“.
Odprowadziliśmy do połowy schodów. Małe cywilne garby schodziły już do wyjścia, gdy zawrócił ku nam jeszcze pomocnik aptekarski i, sklepiwszy dłonie nad domniemaną ciążą, szepnął: — Ta umie bujać gości!
Już go zdołu wołano, by „pobiegł“ szukać koni.
Stali w kupce przed bramą. We wzburzonej śnieżycy nie widać było nawet zarysu pojazdów.
— Ani chudu, ani dudu — westchnął aptekarz.
Pomocnik, niby szary bąk, krążył dokoła we mgle i hukał rozmaitym głosem.
Pani przewodnicząca „bez jednego słowa“ odłączyła się od towarzystwa i poszła naprzód, — z doktorem.
— Zrobią sobie do miasta dwa kilometry z przylepką — święto z głów wyszumi. — Nikt nie potwierdził aptekarzowi tego dowcipu, pomocnik bowiem przyniósł całkiem pewną wiadomość „względem koni“.
— Urżnęli się z żołnierzami i dawno odjechali.
— W takich chwilach nawet prości ludzie nie dbają o zapłatę — krzyknęła gniewnie panna Ożarowska.
Wzięto się pod ręce, rejent z żoną pierwsi „przebojem“, panna Stanisława ze „swoim cynikiem“ aptekarzem, wtyle pan pomocnik z panną Ożarowską, która z pod futerka szumiała rozścielonemi zapobiegawczo, ciepłodajnemi gazetami.
Nikt nic nie mówił. Wobec ogromu wydarzenia — „że pani Aniela ogłosiła sobie samozwańczo uroczystość“ — nikt nie ośmielał się pisnąć. Tylko rejent mógł „zacząć taką sprawę“.