Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

by codziennie na noc i na rano nakręcić gwiazdy, słońce i wszystkie księżyce?!
Nie kupiłbym wszechświata, bo to się złamać mogło a nakręcanie nie było takie proste. Ale żeby można choćby za dukata dostać naszą tacę?! Dla niej przecież właściwie odbywały się wszystkie polowania, dla niej musiał się pocić w skarbonce mój miedziak. Gdyśmy wrócili z imienin katechety, opowiedzieli o wszechświecie i o wszystkiem, jak było, oświadczyłem, że chcę mieć dukata, by „sobie kupić jedną rzecz“.
— Jaką rzecz? — spytała matka, kołysząc się na bujaku.
— Tacę.
— Tacy nie można kupić. To pamiątka. Nasza pamiątka, twoich rodziców, twego ojca i matki.
— Za całego dukata!
— Nie chodzi wcale o pieniądze. Taca jest pamiątką naszej młodości.
— Ale dukat jest złoty!
— Tymczasem taca ta jest tylko pozłacana, — zauważył niecierpliwie ojciec.
Z chciwości ślina mi napłynęła do ust. — Dukat jest złoty, — krzyknąłem.
Matka zaczęła się śmiać. — Wszystko jedno, czy złoty, nie sprzedamy ci przecież tacy. Wstydziłbyś się napewno kupować cokolwiek od własnych rodziców.
— W takim razie, — pamiętam, że gdym to mówił, szarpnęło się coś we mnie, jakby zwierz dziki skoczył z miejsca na miejsce, — w takim razie zaczekam. Wezmę ją sobie, jak umrzecie.