Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powyższych kłopotów. Twierdzę, że się mylą, że nawet gdy chcą ukryć przed nami swe położenie pieniężne, wychodzi ono na jaw. My mali bierzemy w niem udział od samego początku niedoświadczonej pamięci.
Pamiętamy wybornie, kiedy w domu szło wszystko dobrze, a kiedy nie szło. Dobre czasy poznawało się przecie natychmiast po wesołym uśmiechu starszych, żywej serdeczności, z jaką gościli przyjaciół i po różnych niespodziankach, które się raz po raz zjawiały.
Czasy złe wyglądają zupełnie inaczej. Wszystko jest wtedy jakby mrozem objęte, w pokojach tyle ciszy, po ciemnych kątach tyle samotnego myślenia.
Mówić, że mali tego nie rozumieją, to nie znać się na niczem.
W takich ciężkich chwilach naszego domu cierpiałem z pewnością nie mniej od Hannibala, który się z trudem kosztów za słonie wyprawy punickiej dorachowywał, czy od króla Batorego pod Pskowem, w puste dno kalety bijącego. Z tą tylko różnicą, że gdy oni ku rozweseleniu mieli nadwornych błaznów, ja, ty i zapewne każdy z nas małych, własną zabawą próbował starszych rozerwać w ich ciężkich czasach.
Któż z nas nie pamięta tych głośnych i za szumnych min, nie dla siebie, lecz na pokaz robionych?
Któż z nas nie pamięta więznących w gardle łez, gdy zabawa samotnie brzęczała, a nikt ze starszych nie podniósł się do niej z nad biurka i nie zbliżył...
Tak, tak, — od najmniejszej młodości musisz sobie radzić z pieniądzem. Ja się z nim też od pierwszych chwil pamięci swej porałem, — tu opowiadam jak.