Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A mówię nie dlatego, iżby wydarzenie było osobliwe, lecz żem od wtedy aż do dziś ani w tej sprawie zmądrzał, anim nowe poglądy, czy korzyści uzyskał.
Słowem, że stoję na tem samem miejscu, z którego radbym, by mnie sąd czytelnika choć o krok naprzód ruszył.

II
Rzecz właściwa

Mój pierwszy, własny pieniądz ujrzałem oczyma pełnemi łez w śpiesznych objęciach matki. Było to w parku krakowskim, podczas nauki pływania.
Nauka pływania odbywała się w ten sposób, że doświadczeni instruktorzy-żołnierze brali uczące się panie jakby na ogromne wędy, zrobione z dużego drąga i grubego sznura, zakończonego pasem. Na wędach tych rzucone w wodę, podobne do pajaców w kraciastych bluzach i bufiastych spodenkach, pływały panie dookoła stawu, wyrzucając na komendę rękami i nogami.
Matka moja uczyła się nie na wodzie, lecz w korytarzu drewnianych łazienek na włochatym dużym materacu. Tam „na niby“ rozgarniała powietrze, podczas gdy my z bratem pływaliśmy po obu stronach na podłodze.
Aż tu dziś rano przyszedł żołnierz i wziął mamę odrazu na wędkę. Przyczepiona haczykiem do pasa zeszła sobie ze schodów. Nie głęboko, najwyżej po kolana.
Widzę ją dotąd wzrokiem mej pamięci, choć tyle lat minęło i teraz patrzę na dęby za oknom mojem wyrosłe, nie zaś na brzozy białopienne, szumiące wtedy po-