Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

złożył w twoje ręce, — nie znaczyłoby to chyba więcej, niż gdy ci teraz mówię o Gujsztwaku. Przekonasz się kiedyś o tem, gdy będziesz oglądał obrazy, które przez setki lat zachwycają znawców, gdy będziesz słuchał muzyki, która z oczu najszczęśliwszych ludzi wyciska łzy, czy też, gdy będziesz podziwiał jakieś dzieła ogromne a wiecznotrwałe. Nie stworzy tych rzeczy człowiek nigdy, by się nagle w jego sercu nie odsunęła tajemnicza zasówfka, z pod której tryskają słowa, za cały świat mówiące.

II
Jego historja

Wiesz o powstaniu Gujsztwaka, posłuchaj teraz dziwnej jego historji.
Długi czas gnieździł się wyłącznie pod fotelem, chrobocząc poufnie wśród sprężyn. Potem ośmielił się. Przemawiałem za niego do wszystkiego, co się cieszyło, czyli prawie do wszystkich rzeczy, z któremi wówczas miałem do czynienia.
Wielkie maszkary Sukiennic, naprzeciw których mieszkaliśmy w Rynku, białemi kamiennemi ustami tyle z mych ust wyłudziły Gujsztwaka. Rozkwitający bez na krakowskich plantach, gdyśmy szli z matką do babci na ciastka, każda kulka gazu wody sodowej z sokiem za dwa centy, jaskółki dokoła wieży Marjackiej po niebie latające, — wszystko wołało ciągle o słowa gujsztwackiej radości.
Z okien naszej kamienicy, która miała za patrona rzeźbę św. Florjana, polewającego w sieni kubełkiem po-