Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I tak samo, zawsze będzie ode mnie starsza nagroda, której potrzebuję. Rozumiesz to?
Lokaj wstrząsnął zmarszczonem podgardlem.
Zwabiony głosem rozmowy, zjawił się strzelec z piórkami.
— A co? — już okurzyłeś? — badał pobłażliwie generał. I nie czekając odpowiedzi: — Powiedzcie mi, — wyższemu wojskowemu zawsze możesz prawdę w oczy mówić, jeden z drugim, — dlaczego was wasza pani samych starych dobiera? Naprzykład ty! Siwe włosy masz już dawno chyba, a z piórkiem gonisz?
Twarze obu lokajów rozpogodziły się: — Bośmy wedle łaski pana generała, starzy. To spokój, — spokój przecie.
Dąbrowa westchnął głęboko: — Widzisz, jeden z drugim — spokój... Więc siadajcie, dziady.
Nie usiedli coprawda, lecz wygoda siedzenia odmalowała się na ich golonych twarzach.
— Widzisz, jeden z drugim, — prawił generał — spokój, nagroda — wszyscy, wszyscy tak samo. I rozumiesz, jeden z drugim, w tem, że spokój, nagroda, — a nigdy dość... Może właśnie przez to i Bóg jest wszędzie?... W tobie, we mnie, w tym wołku, co tam pod lasem żuje. Nie chciałbyś, stary, być takim wołkiem, naprzykład?
Przerwać musieli; zdaleka słychać już było łomot samochodu.
Starszy kamerdyner, spojrzawszy na zegar, orzekł, że to będzie „nasz pan generał Barcz“.
Istotnie, po chwili z sykiem wrył się w piach pod-