Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Myśmy ani na chwilę — wołał przez łzy prokurator — wiary w ciebie nie tracili! Ani na chwilę.
— Wały! Wały! Wały! — huknął Rasiński. — Och, prywatnie mówię, teraz na zawsze prywatnie, wały!!... — Usiadł w ławie i, wyswobodziwszy się z objęć prokuratora, ponosił: — Wały! Grają człowiekiem w państwo!!
Z otaczających utworzyła się dokoła Rasińskiego jakby cembrowina wysoka, przesiana guzikami mundurów. On zaś, w głębi niej trwając, łapał się za głowę: — Wały — Wały! Bo tyś wiedział, Jabłoński, doskonale, że to blaga. Ale dla formalności.. Dla papieru... I to kto? Ty! Sprawiedliwiec, — musiał aresztować. To mało wam ścierwa i kalectwa?!
Przez gęstwę barczystych przyjaciół przecisnęła się żona. Trzymając ją za rękę, plotąc swe palce przez jej palce: — To mało wam ścierwa, jeszcze sumieniem ludzkiem chcecie ojczyznę tapetować? Wały!
Pół nakładu ma rozsprzedane w ciągu tych kilku tygodni, — trząsł pokutną siwizną Kwaskiewicz, — jeszcze mu mało.
— Człowiekiem w państwo, — burzył się Rasiński. — Mojem ścierwem, — zgoda... Ale duszą moją, wały?!
Chuda ręka Pycia opadła na ramię Rasińskiego. — Bo co?
— Żeby łajdak Wilde wyleciał z urzędu w dwadzieścia cztery godziny, — ujadał Rasiński — to warto było dlatego? Żeby Krywult po kulach dostał? Żeby dla Barcza — alibi? Że teraz wam łatwiej będzie?!