Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dokąd musi się zawsze wkońcu zawinąć: — Przed sztywnego sędziego, z wpisanym w rozmiar brzucha krucyfiksem... Przed te gąbczaste maski asesorów...
Jęły się w nim zmagać wspomnienia: Jak kiedyś, na rynku krakowskim, dawali sobie z Jabłońskim deptać po nogach. Jak się później dygotało pod Przemyślem, przy zwrotnicy, oczekując w zbożnej radości „odzyskiwanego śmietnika“. Jak to kiedyś, za całą treść podziwu starczyła we krwi i śmierci rzucana włoska piosenka...
Cały świat wzruszeń, — nie objętych jeszcze przekleństwem organizacji.
Rasiński słuchał gadaniny prokuratora Jabłońskiego i, płużąc wzrokiem po sędziach, którzy, niby betonowe kloce, tworzyli wyniosłą barjerę, — litował się. Nad guzikami ich mundurów, nad srebrnym piorunkiem kołnierzy, nad haftowaną ważnością odznak gwiaździstych...
Posiedzenie było skończone, uniewinnienie wydane, śledztwo umorzone!
Mur sędziów rozstąpił się, woźni poszli, gawiedź oficerska dreptała przy drzwiach.
Rasiński czerwony, zdyszany stał jeszcze przed sądną łączką zielonego sukna i jeszcze czekał na coś. Ściągali teraz ku niemu zewsząd przyjaciele. Tu trząsł się w kłusie siwy czapraczek Kwaskiewicza. Tam Pyć sunął od okna, tu Dąbrowa kroczył naukos.
Rasiński szukał żony. Nie zdążył rozejrzeć się, gdy zawisł na nim spocony, współczuciem rozkrzyżowany Jabłoński.