Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czystsze powietrze ludzi wolnych. Człowiek wolny. Tego nikt nie może ludzkości odebrać. Nawet boska ręka schnie, jeżeli po to sięga —
— Jak widzę, — Barcz podszedł do biurka — dojrzewa się szybko w wolnej ojczyźnie. Ręka schnie, jeżeli sięga... Ale, — poco sięgać? Zwróciłbym też uwagę, że nie każdy może sobie pozwalać na zbytek przedzierzgnięcia się z generała — w wolnego człowieka... A kto się przedzierzgnął, — mundur generalski rozsadził. Komu już ciasno się zrobiło w tych ramach —
Drżące zrozumienie ścisnęło elipsę twarzy prokutora.
— Więc ja — pryskał Jabłoński — ewentualnie, — jako ofiara sumiennego rozumienia obowiązku?...
— Proszę, niech się pan namyśli. — Barcz przemierzył pokój parę razy. Nie chcąc patrzeć na zjeżone nagle włosy prokuratora, stanął przed Pyciem.
Major podniósł się potulnie. Obrzuciwszy generała blaszanym połyskiem źrenic: — Nie śmiałem przeszkadzać. Żona pana generała... Zgasła przed dwiema godzinami. — W lecznicy.
— Co?!
Pyć powtórzył raz jeszcze.
W sali zaległa cisza.
Blady nieład poleciał przez oczy Barcza. — Formalności żałobne, ceremonja... Trumna... I co jeszcze? — Ach tak, — Pyć stoi dalej na baczność. Podał majorowi rękę: — Dziękuję panu. — Poczem ruszył przez pokój tam i napowrót.
Rytm kroków statkował myśli generała, krótkiemi