Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i twoje życie mając na względzie, rozumiesz? — Życie!! Pragnąłbym dowiedzieć się, jaki stosunek współpracy, czy „spółki“ łączy moją żonę, dziś jeszcze panią generałową Barczową, z panem „misjonarzem“ Pietrzakiem?! Notorycznie znanym szpiclem...
— Nieprawda, Stach! To potwarz, plotka, oszczerstwo!... Ależ — Pietrzak — coś podobnego —
— Tak, — krzyczał Barcz — ciebie to może wkońcu nie obchodzić, ale ja, jeśli dobrze pójdzie, życiem to przypłacę, honorem, — wszystkiem!!
— Ręczę ci, Stach, — błagała go, wielkim rzutem rąk wszystką obecność mroku biorąc na świadka, że to nieprawda... — Pietrzak —
— Nie ręcz, nie ręcz! Mogę ci z całkiem autorytatywnego źródła oświadczyć.
— Z jakiego? — Dźwięczny śmiech wionął przez twarz Jadzi. — Autorytatywnego? Nawet wymówić nie sposób. Przecież nie przypuszczasz —
Zarzuciła mężowi blade ręce na ramiona.
Odbił je: — Właśnie myślę, czy to głupota tylko, czy zbrodnia?...
— No więc — powiedziała Jadzia szeptem — chyba głupota, tylko głupota, kochany! Na równej drodze, w biały dzień —
— Ale dla mnie za drogi jest ten twój biały dzień — krzyczał, — za droga głupota, która życie mi łamie!!!
Miał jeszcze mówić, lecz Jadzia zniknęła mu z oczu. Drzwi zatrzasnęły się za nią. Słyszał, że wpadła do kuchni i roztrąca jakieś garnki. Po chwili rozległ się stamtąd krzyk tak straszliwy, że przejął mury willi