Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dąbrowa cieszy się z Barcza — przypomniał troskliwie Wilde.
— Z Barcza. A myż, Wilde, z czego się cieszym?...
Wilde nie wpadał na trop.
— Oj, niebożę — zaśpiewały chórem rozdęte piersi Krywulta, — Wildeż ty, Wilde nieszczęsny! On z Barcza, a my z tego uroku, — dzwonił za Hanką, — z tego uroku naszej gospodyni, z młodości tej, z sąsiedztwa tego szczęśliwego. Przybytek ty, Wilde, ciężkiej ślepoty, a nie prawdy, podchodzącej zabytek.
— Pan hrabia Bogulicki z córką — strzelał od drzwi z osolonych siwizną ust wyfraczony Gabrjel Przedmurza. — Pan generał Barcz.
Czarne powietrze przeleciało przez Dąbrowę. Ale już minęły te czasy, kiedy się na hotelowej herbatce, czy w Zamku, czy pod glansowanym portretem cesarza austrjackiego w Krakowie, — dźwięku ostróg barczowskich z poczuciem winy słuchało!
Nawet nie wiedział, kiedy frunęła obok niego Pesteczka, — na srebrnych nóżkach utwierdzony biały koszyczek, podpięty tiulowemi falbankami. I ledwo zdążył Dąbrowa zaszczytnym prztykiem odmuchać ścisłą jeszcze starość hrabiego Bogulickiego, gdy wypadło mocno się w sobie zebrać, by ton pokazać...
Przywitali się, jak nigdy dotąd, — Barcz skorem ręki objęciem, Dąbrowa dłonią sztywną, ni w jednym załomie niezgiętą.
Barcz był na to przygotowany. Ton prasy krywultowskiej zajadły i rozżarty, coraz silniejszy rwetes wojskowej komisji sejmowej, jawne już przejażdżki przy-