Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bał w starte łokcie, to śluzy jakieś niechętne w głębi swojej postaci przeciągał, to jeszcze, niby kwaśne jagody, dyskretnie wypluwał kombinacje, które mu się nie podobały.
Barcz miewał chwile niesamowitego zniecierpliwienia, w których zdawało mu się, jakoby nie z oficerem, nie z człowiekiem radził, — lecz z samą duszą władzy. Szarą, małą, — przewrotną.
Wobec projektów generała dotyczących rozstrzygnięcia personalij, nabrał Pyć świeżych, rześkich kształtów.
— Tak mi się zdawało od początku, panie generale. Nad siebie postawić, potem niech automatycznie sami pod nogi spadną.
Długą chwilę wodzili obaj oczyma po ogromnych, plastycznych mapach, niby brózdy wolego mózgu rozłożonych powszędy.
— Tak, tak — ucinał Barcz — ustanawiamy tedy trybunał sprawdzeń. „Wojskowy Trybunał Sprawdzeń“. W. T. S....
— Za mało — ośmielił się pokornie Pyć.
— No to, — najwyższy! Najwyższy Wojskowy Trybunał Sprawdzeń. N. W. T. S....
— Tak może już wystarczyć — ukłonił się major.
— Pokrywa się to z ujednostajnieniem prac nad reorganizacją — dyktował Barcz ostrożnie ciszy gabinetu, — i osiągnięciem wspólnej dla nas i dla sprzymierzeńców linji organizacyjnej. Na czele stawiamy Krywulta!
— Czyli, że rzeczoznawcą, — znów otwarł się w Pyciu przeciąg piskliwy, — będzie Wilde?