Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niądze nie wypada tu mieszkać w sąsiedztwie Krywulta pałacu i kancelarji, wielkiego dziś, trzeba ci wiedzieć, architekta Wildego?
Żartobliwie mięła w różowych piąstkach muskularne pagórki twardych ramion Barcza. — Ale tobie, chwale tylu cichych cierpień, poświęceń, bojów, wypada obnosić się uroczyście z tymi drabami po mieście? Razem przyjmować bukiety szarotek, błogosławieństwa biskupów —
Zrzuciwszy gęste piany koronek pościeli skoczyła w nogi łóżka i, chroniąc się przed rzekomym ciosem: — Tobie wypada tak uroczyście...
— Aż zanadto uroczyście, moja kochana. — Ubierał się szybko, ciągnąc ze świstem szelki przez plecy. — Boję się nawet, czy mnie wkońcu nie uduszą w tem kadzidle?...
Wiedział, komu należy przypisać główną winę.
— To idjota Rasiński. Jakby zupełnie celowo, ta bestja, podczas całej ofensywy, kuła mi kajdany ze swoich panegiryków.
Hanka nie podzielała tego zdania.
— Ależ tak, — przekonywał Barcz. — W miarę przypływania tej rozbechtanej prasy na front, wydłużały się gęby Dąbrowy i Krywulta, i nabrzmiewało zuchwalstwo opozycji.
Hanka wyszła z łóżka. Nago całkiem siedziąc przed toaletą, pochłonięta porządkiem, jaki należało zaprowadzić na rozburzonej tylu wstrząsami twarzy, odpowiadała spokojnie: — Jesteś poprostu przemęczony. Twoich triumwirów trzeba tylko teraz przez jakiś czas trzymać mocno, — lecz w tkliwem ręku. W mojem.