Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podsunęła mu drobne, mamrmurkie żył plecione piąstki, blisko przed oczy.
— Te ręce potrafią być tkliwe, — przekonasz się.
Zaprosiła Barcza, — „o ile mój zwycięzca raczy zaszczycić“ —
— Będzie to tu, u mnie, a więc na neutralnem miejscu. „Wieczór powrotu“. Zobaczysz! Nieposłuszni wrócą na właściwe swe stanowiska przy wspólnym żłobie.
Liczyła na palcach.
— Będzie Krywult, Dąbrowa, będzie Wilde, prokurator Jabłoński, Pyć koniecznie, będą Rasińscy oboje, będzie nasz Piast współczesny, hrabia Bogulicki... Będzie nasza zimna Pesteczka, dzielny Przeniewski, trochę Francuzów, reprezentacyjna inżynierja Przedmurza.
Zarzuciła ramiona na szorstkie godła generalskich naramienników.
— „Wieczór powrotu“, zobaczysz, — konieczne i skuteczne.
— To tylko ona potrafi, — myślał Barcz w aucie, przypominając sobie mroczne światło willi i Hankę, nago biegnącą po schodach. Lecz nawet ta lubość nie cieszyła dziś generała. Jej siły i uroki rozsnuły się nieznacznie wobec dalekiego widoku miasta, który trwał przed oczami: szerokie równanie z kamienia, wzięte w klamry wież i, — niby znaków czarnego pierwiastka, — pełne dymiących kominów.
— Pani starsza na górze, — meldował ordynans.
Czekała w saloniku. Ucałował jej ręce i dobrą, miękką