Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy weszli do pokoju, w którym od zapuszczonych rolet mżył złoty półmrok, Jadzia zarzuciła mężowi ręce na szyję.
— Jesteś dzielny, dobry, ludzki, — szepnęła całując go w skronie i w czoło.
— Ależ głupstwo! — Podniósł story. — Co to znaczy dzielny?! Było to poprostu rzeczą rozsądku. Zaraz wpuścimy biały dzień. Rozbierz się, każę podać śniadanie.
Jadzię nagły smutek ogarnął. Tak rzadko bywała u męża. Tak jej tu było obco. Nie wiedziała nawet, gdzie powiesić palto?
Umilkli. Barcz z silnym hałasem sprzączek odpinał rzemienie.
Nagle poruszyło się coś za kotarą nyży, w której stało łóżko. Zagrały materace. Generał chrząknął rozpaczliwie...
Z za ciężkiej pluszowej firanki śmignął zaspany, radosny głos kobiecy. — To ty, Stachu!? Hurra!!!
Kapelusz wypadł Jadzi z rąk i potoczył się przez dywan.
Barcz zaniemówił narazie. Przypomniał sobie, — że widać Hanka nie wyszła. Zresztą — jakże, — którędy?! Jest tu, w łóżku... Z fałszywym półuśmiechem patrzył na Jadzię.
Stała przy szafie, obracając w palcach ciemne pasemko woalki.
— Więc jesteś! Hurra!! Hurra!!! — pryskał wesoły głos z nyży.
Materace, nito twardy system sprężynowej katapulty,