Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

natowej, z nowym daszkiem. I po czarnym paltocie odświętnym. Najpierwej zaś po chodzie!
Szedł jak wahadło, od sztywnej nogi w obie strony rozkiwany. Pobiegła mu naprzeciw, aż sina z ciemnych przeczuć. Supernak też przyśpieszył kroku. Pot spływał mu spod czapki, a oddech świstał przez wyjedzone zęby.
Nie przywitali się, rąk sobie nie podali, tylko stanęli naprzeciw ostrożnie.
Dopiero, gdy z dalega od torów fuknęła wielkim raptem lokomotywa, rzekł portier:
— Bóg zapłać.
Ruszyli prosto w stronę mieszkania. Martyzelowa pierwsza, portier za nią.
Supernak kroczył z tyłu, pełen wielkiej radości. Przez pół dnia z samymi tylko władzami się uganiał.
A zaświadczenie od doktora, a to miara u stolarza na trumnę, wymierzył długość żony sznurkiem, a to leć po karawan kopalniany — obiecali dwa konie, nie w jednego — a to znów o sam pogrzeb, do księdza kanonika.
Wszędzie podawał naprzód kartkę dyrektora Kostrynia, na hucie, rano, zawczasu wypłakaną.
Teraz migały Supernakowi przyjemnie przed oczami obcasy czarnych bucików Martyzelki spod szarej spódnicy.
Szła, dotąd zachowała z dworskich czasów chód pański. Fasonem tego chodu przejmowały się fałdy spódnicy spadając delikatnie. Jakby u Kostryniowej czy jakiej dyrektorki?!
Przez chrupienie przymrozka pletło się wciąż to