Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



W DALEKĄ DROGĘ
1.
NAD ZIMNYMI STAWAMI

Trzeba myć tę nieboszczkę, póki świeża i giętka!
Któżby to wyrozumiał najprędzej?
Lenora.
We trzy tu były, z obowiązku, jako bliskie sąsiadki. Lenora, Martyzelka i Szymczykowa. Ale Szymczykowa, zawsze głodna i w tylu różnych nieszczęściach zatracona! Nic z niej nie ma przy robocie. Tylko płacze i wypatruje z okna za Szymczykiem, który wygrzewa się nad stawami huty „Katarzyny“ na drewnianych pomostach.
— Trzeba ją przecie umyć, tę nieboszczkę, póki giętka i świeża. No, moja droga pani! — powiedziała Lenora drugi raz tego rana, lecz tak samo cierpliwie, i z tym samym zapałem.
Gdyż młodość nie rozumie śmierci i w poprzek śmierci nawet utwierdza swoje radosne niespodzianki.
Cóż? Lenora czekała, że jak umyją zmarłą i przeodzieną, i złożą, i zasłonią prześcieradłem, i wszystko przyrychtują, nadejdzie wreszcie Tadek. Z Tadkiem