Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zakrzątnął się skwapliwie. Zasiadł pod oknem, przy stole. Odkorkował. Gdy piwo jęło chlupać z butelki, rozlał się po obliczu chorej błogi wyraz nadziei.
Supernak nalał ’pełną szklankę, zapieniło się, wypił.
Nalał drugą i wypił. Zapalił papierosa.
— No, dajże mężu teraz piwa — powtórzyła Supernaczka z uśmiechem wiernym.
Otworzył drugą butelkę, wychylił szklankę do dna, odstawił, podszedł blisko. Chora uniosła głowę i wyciągnęła usta do napitku.
— Za dużo teraz wiesz — wyrzekł głośno Supernak.
I zaraz, zaraz uderzył w skroń!
Upadła na poduszki.
Zwlókł pierzynę i bił spodem butelki po plecach.
W płuca!!
I znów bił i przydusił. I znów bił. Aż odstąpił.
Leżała martwa.
W uszach brzęczało portierowi. Zabrzęczy i przeminie. Baletniczka nad lampą w muzeju okopciła się od jednej strony. Świece zgorzały do połowy.
Pogasił. Poukładał. Pozamykał. Zdmuchnął też lampę z zielonym kloszem i czekał przy poświacie księżyca.
Znikąd żadnego głosu. Maszyny kopalniane tłukły równo powietrze, to znów z lokomotywy dalekich torów wyleciało dyszenie.
I nic, choć jeszcze słuchał.
Podszedł, po ciemku otworzył dużą szafę i spró-