Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

schodzona i zgadana a pod sznurek równiutko kłapiąca, że dobrze, że ta rzecz zostaje na naradzie przyjęta.
Trwało dobrych dwadzieścia minut a może więcej, nim się jeden za drugim wymknęli i rozeszli po cichu w różne strony.
Supernak, jak przystało na gospodarza „punktu“, wchodził, myszkował i niby znaki dawał, czy można, czy nie można i czy jest droga wolna. Gdy wrócił nareszcie do izby, przetarł oczy raz drugi, i trzeci: wszystko jest po dawnemu.
Nie zanosiło się nigdzie na nic nadzwyczajnego.
Wiatr prządł się wkoło domu, a wewnątrz cisza. Portier dosłuchiwał się w ciszy, nie wiedział czego? Czego?
— Gdzieś tu Buruś? — spytała chora.
— Buruś? Poleciał z Lenorą. — Po tych słowach przeraził się Supernak i tak trwał dalej po środku cichej izby.
— Nasz ksiądz zostawił piwo — szepnęła Supernaczka. Nie to chciała powiedzieć. Może to. lecz zarazem nie to. Słyszała przecie wszystko, co mówili w muzeju o Kani i pogrzebie, i śmierci.
Zsuwało się to teraz na bok i wciąż dalej, i na bok w łagodnym powabie cichych głosów szycia: jak siedziała tu kiedyś przed oknem, przy doniczkach z kwiatami, jak szyła i dobrze zarabiała, nim mąż wrócił z galmanów.: A gdy wrócił, znów ją pognał na kamieniołomy, już wtedy taką chorą.
W rozmyślaniu o kochanej przeszłości weszły znów słowa męża: — Wiem, że to ksiądz zostawił.