Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I zbuntowanie stojącej a przegnitej zgody klasy robotniczej. W danym rozruchu, wywieszony następnie sztandar komunistyczny. Trzeba tu występować znienacka, gdy się nikt nie spodziewa. Więc mówię: atak cały musi iść przez Kanię. Od tej strony, gdzie nikt nie oczekuje. Więc w tym wypadku moje życie prywatne, familijne składam na potrzebę partii.
Żywymi słowy wyłuszczył swą intrygę: żona już w tych dniach umrze, gdyż na godziny tylko jej życie obliczają. Tu wystąpi ksiądz Kania. Ujawni się, jako dziś sam to święcie przyobiecał. Trzeba sprawić, by na pogrzebie spotkały się oba obrządki, rzymski i narodowy. A znów, jako dla niego, portiera, dawnego towarzysza, przyjdą też wcale licznie socjaliści... Więc niech się wypowiedzą wtedy, bez pomocy policji, przy okazji walki obu obrządków.
— Każdy daje, co ma — zakończył portier spozierając na Pstrokońskiego i Machnika, o których wiedział cicho, przez dyrektora Kostrynia, że pochamrani są z panem Kapuścikiem.
Którzy też, to jest mechanik i Pstrokoński, gęby wykrzywili, niby z powagi, a tymczasem szklane oko Pstrokońskiego łysnęło blaskiem śliny.
Duś zmarszczył brwi: wierzył w uczciwe serce Kani. Poświęcało się tego pracownika, lecz jakież może być za małe poświęcenie w walce proletariatu?!
Martyzel jak Martyzel: zawahał się całym swym ludzkim, utrapionym sensem: pomiędzy żoną swoją, w którą to uderzy, a księdzem Kanią, zawiedzionym w nadziei na tutejszego człowieka.
Rozstrzygła wszystko twarz delegata Okręgu,