Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

którą się wywalczyło? Już inni ją chwytają, a ci, którzy walczyli, muszą rozminąć się z owocem zwycięstwa. Więc co już wywalczone, spóźnionym okazuje się w świeżych krokach wiecznego postępu człowieczego.
Gdy modlitwa Dusia, o tych co za kratami, przeminęła, gdy niewiadomy delegat okręgowy, papierami wypchany, rozpoczął sytuację światową, jak świat ten pali się i rozlatuje, i już kruszeje — Martyzel schmurzył się o straszliwą potrzebę takowych prawd, a zarazem zupełną niepotrzebę. Najwięcej zaś o ucznia swego, młodego Dusia, który płonął do tych poglądów każdym drgnieniem niedoświadczonej myśli.
Gdy doszli do miejscowej sytuacji, która jest w porównaniu z wielkim poruchem świata nic — lecz która dla tych tutaj żyjących jest wszystkim, znaleźli się we właściwym wymiarze. Czyli jakoby w dolinie bez wyjścia.
Zapadła cisza.
Gdyż tu trza było samemu wyjść, nazwisko, imię i1 lata swe położyć, i los zaryzykować i wszelką pracę zerwać?!
Wypowiedział się pierwszy Supernak. Stopniowo i dosadnie, aż pobledli od tej przemowy. Wypowiedział się ofiarnym zrozumieniem krzywdy proletariatu:
— Rozszerzenie nastroju rewolucji, towarzysze — zaczął. — Przemawiają tu do was w tym względzie rany i to kalectwo w pracy nabawione. Rozszerzenie nastroju rewolucji. Te rzeczy są wiadome. Ale, jak? Ale, kiedy? No więc wzburzenie podstaw wszelkich.