Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Broń Boże żadnych pytań.
Supernak zaczął jak zawsze rozpoczynał: — — Niech będzie pochwalony.
Coeur potrząsnął dłonią nad czołem, jak gdyby zganiał muchę uprzykrzoną. Potem zwrócił się nagle wraz z fotelem skórzanym i popatrzył w oczy Supernaka źrenicami. Ciepłymi i gęstymi jak upalony cukier.
— No więc tak — zeznawał portier — teraz musi nastąpić zakłócenie porządku publicznego. Zakłócenie, wtedy zaś prowodyrów pod klucz. I wtedy wszystko można. Zakłócenie porządku publicznego z socjalistami i z komuną, oraz przy współudziale nowej wiary kapłana księdza Kani nastąpi na pogrzebie mojej żony?!...
Pan dyrektor Coeur ruszył lekko ramieniem. Lekko, a takim jednym ruchem ramienia ileż tu mógł wyważyć, ile podnieść czy zburzyć?!
— Więc można — spytał nie odwracając się do Supernaka — żeby już poszły te sprawy religijne?
— Och, można, panie dyrektorze, och, już można!
— Kiedy umarła wasza żona?
— Jeszcze wcale — zeznał Supernak. — Teraz dopiero umrze.
— No, jak to, jak to teraz?
— Jak długo Kasa Chorych łożyła, to żona chorowała. Ale przecie już minęło tych piętnaście tygodni.
— No więc cóż?
— Więc to będzie w samą porę, jeśli trzeba...