Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bił — oczyma strzygnął po wszystkim, czy nie ma jakiej zmiany? Nie chciał tu zmian, broń Boże, żadnych. Gdy córka Kostrynia pętać się; tu poczęła, uważał nade wszystko, co do zmian. Żadnych nie sprowadziła.
U takiego mocodawcy, jak Coeur, winno już być, jak w wojsku czy w kościele: żadnych zmian.
Na górę poszedł do Coeura, cały w duchowym mrozie: w radości i w rozpaczy posłuszeństwa... Spłakać się chyba od tego i powiesić.
Tak przyszedł przed firankę i o ścisłej minucie nacisnął drzwi do gabinetu.
Nic.
Wszedł.
Coeur za biurkiem, plecami odwrócony.
Serce biło portierowi ogromnie z doznanego zaszczytu. Śmignął skrycie spojrzeniem po pokoju, na jedno ważne, najważniejsze, czy jest przygotowane?...
Było: taca srebrna u skraju biurka. Na tacy butelka koniaku. Dwa nalane kieliszki. Zaraz obok, na spodku, jakieś ciastka, niespotykane nigdzie, francuskie pewno. Ukosem zaś przez tacę cygaro.
Zaszczyt.
Coeur nic.
Jaki będzie porządek widzenia, wiadomo. Stanąłeś, masz powiedzieć i donieść, jeżeli co ważnego. Nie trociny i śmieci, lecz coś ważnego, które nie było dotąd wyjawione. Nie to, co inni wiedzą i już powiedzieli. Zdać tu, co nie wie Kostryń i nie wymyszkowały dotąd nigdzie jeszcze Francuzy, ani żadne sztygary.
Nie to, co tu przypływa z policji. Ma być nowe i świeże.