Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tu miała być prawdziwa prowokacja, to już nie od tej strony. Dyrektor „wsiej“ administracji Coeur mówił niedawno — takiego Mieniewskiego wpuścić za fałszywym nazwiskiem na kopalnię i milczeć. I zapiszcie mi go do organizacji.
Ale nic tu nie wyjdzie ważnego od tej strony, chociaż mówił sam Coeur. Pracować z Coeurem, nie jest to samo co pracować z Kostryniem.
Prawdziwy człowiek!...
Gdy wypadało Supernakowi, jako na przykład dziś, meldować się u Coeura, to już od popołudnia z wielkiego poruszenia czkał.
I czyścił się, i golił, i mył skwapliwie, i przeodziewał się zamknięty w muzeju, i kapelusz z bibułek odwijał, i nie mógł się doczekać godziny. Gdy już przyszła, skradał się cicho. Nie szedł a skradał się spomiędzy zarośniętych wieczną rzęsą stawów i innych wód Zielonego, dalej mimo więzienia, które łajnami więźniów na odległość cuchnie, i dalej, prędzej, mimo zgiełkliwych baraków pokozackich ku miastu.
A później znów przez miasto.
Szedł ulicami Osady Górniczej w taki dzień swej bytności u Coeura jak sprawiedliwy sędzia. Cały główny nastawnik nad wszystkim. „Erazma“ przy spacerku takim mijał z daleka, obchodził, krążył, mocno, mocno kołował i zachodził nareszcie od całkiem innej strony.
Udawał się prywatnie do pałacu, niech z „Erazma“ nie widzą.
Gdy wszedł do pałacu Kierowskiego Supernak, zawezwany na ścisłą minutę, pierwsze, co zro-