Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ści, którą zrozumieć trudno, lecz czegóż nie zrozumie serce kochającej dziewczyny!
Radość taka, choć dziwna: iż teraz dopiero wie, dlaczego żyje, gdy znów, jako na wojnie o ćwierć sekundy, w pobliżu śmierci chadza. Jak tam robią na przodku u starego Martyzela. Jak wskoczyć trzeba z chodnika z wózkiem razem przez odwrócony bigiel na ów pomost. Nad śmiertelną przepaścią. I że tam wszyscy ludzie tacy głodni. I że w tych ludziach ma Tadek kawalerską przyjemność. Śmierci z nimi smakuje co krok. A to znów przystaje zawsze żołnierzowi i składa dowód odpornej zdrowotności.
Taka zdrowotność: że z Lenory i z Tadka, gdzieś w kącie wózka, wysoko, pod szklannymi łatami sortowni wiązało się kochanie.
Aż w uściskach tych odnachodziła Lenora przebaczenie swe za to, że w tej samej sortowni hańbiła się z Stasiakiem. Cóż by się nie zmieściło w rozognionej miłości, jaka wina i grzech?!
Któregoś dnia takiego, zachwyconego bardzo, zdybał ją i obsztorcował organizacyjnie stary portier, Supernak. W duchu następującym: gdy tu wszystko do strejku prze, nie czas na miłostki.
Stary pies, kat i drań śmiał taką rzecz powiedzieć!
Lenorką, jak tam stała u niego w portierce uwodzonej, zatrzęsło od stóp do głów. Odrzekła krótko: — Plunę ci między ślepia, że zobaczysz! — i poszła. Z burym płomieniem w wielkich szarych źrenicach.
Dowiedział się z tego Supernak, że nie wszystko jest pewne z leaderowskim młokosem i jeżeli by