Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co jej jest?
— Suchoty, proszę łaski pana dyrektora. — Supernak rozpłakał się głośno i uroczyście.
Coeur machnął ręką.
Płacz ustał.
Popatrzyli sobie w oczy dobrotliwie: taki ogromny zaszczyt.
Coeur wstał, lecz nie mógł jeszcze dobrze utrzymać się z powodu potłuczonej nogi. Supernak podbiegł żwawo i podparł zaszczytną postać swą ręką jedyną.
Gdybyż to mógł podtrzymać jeszcze drugą ręką. Lecz tylko chwiał się po niej pusty rękaw.
Coeur wskazał na tacę z koniakiem.
Wypili.
Czoło Supernaka operliło się potem.
Coeur wetknął portierowi cygaro do kieszeni surduta. Następnie zaś, jakby z postumentu ścierał kurz, tak wodził ciężką grubą dłonią po siwych włosach Supernaka.
Portiera przygięło ku ziemi. Nie strach, ani też wdzięczność, lecz samo zrozumienie: w podobny sposób może tutaj dotykać kogoś, w całej Osadzie Górniczej, tylko prawdziwy człowiek.