Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piersiach Tadeusza i śmiechem radości, ze rozległo się wokół, jak źródło.
Ileż było pomiędzy nimi tych pierwszych dni? Niewiele, Czy też dużo? Mieli zaraz ogromne kłopoty i jakże je ominąć?
A to z przyjęciem na kopalnię, a to znów, żeby paszport wymyślić fałszywy, a to znów, żeby ludzie nie poznali, lecz kto tam kogo szukać będzie w kopalnianych zamętach?
Do tych spraw najzdatniejszy okazał się portier Supernak. Szedł przecie razem z Dusiem w sprawach organizacji.
Podali, wymyślili, wynaleźli paszport, oraz foto podobne. Duś rzekł — przypatrzysz się, porobisz i sam wszystko zrozumiesz.
Odbywało się tak dalece szczęśliwie, w czym niemało głowy Supernaka, że nawet do doktora nie wiedli Tadeusza, z pieczątką na ramieniu. Tak bowiem przyjmowali na „Erazma“, by w ludziach pieczętowanych podstawienia nie było i fałszerstwa.
Zamieszał się Tadeusz w erazmowskich górników gładko i bez śladu, z nazwiskiem Mieniuk.
Podczas gdy serce Lenory w ciemnym huku i jazgotliwych zgryzach czarnej sortowni drżało teraz i drżało bezustannie, mocniej chyba niż wywrót żelazny, który wózki przyjmuje i węgiel na ruszt sypie!
Ów wywrót w środku wysokiej sortowni, otoczony powierzchnią wyślizganych bonów, jak lodem połyskliwym. Od wywrotu do góry i w dół przędą się rozmaite przekładnie, koryta wszelkie, przewody rozdzielające węgiel.