Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i zawziętość. Że jeden zwycięży drugiego. Każdy myśli, że on.
Po trzeciej zmianie wyruszyli. — Co będziesz wracał na Błotną, u Cieplika ręce przemyjesz. — Tadeusz w swoim raglanie doskonałym, Duś w kopalnianych łachudrach i w paletku jesiennym, nader starym.
Do Cieplika. Bo gdzie? Więc tu. Więc w której salce, w pierwszej, drugiej, czy jak? W drugiej! A zwłaszcza w kącie, doskonałe miejsce, tym bardziej, że przy piecu.
Nie zastali za bardzo licznych gości. Profesorzy ze Szkoły Sztygarów kipieli nad szachami, w drugim kącie Falkiewicz senny, chmurny. Na środku siedział pan sekretarz Koza, kostkę świńską z kotleta wysysał i gwizdał z niej piskliwie, jak z fletu.
Zamówili jedzenie. Zjawiły się wódeczki jasne, ciemne a potem piwko.
Duś jadł ponuro, choć skromnie i cicho, jakby z przezwyciężeniem samego siebie. Ręce mu się rwały do jadła, ale oczami skromnie jadła tego unikał. Gdy już nasycił się i popił, uśmiechnął się niewinnie i spytał: — Jakie to będą plany?
Cóż tu powiedzą słowa? Nic. Ale wpatrzyli się w siebie do ostatnich gruntów sumienia.
— Wiesz — złapał Tadek Dusia za szyję pijackim półobrotem. — Wiesz, co ci powiem: że wszystko rzucam i przystaję do pracy robotniczej, prostej. Chcę na kopalni. — Zahuśtała mu się raz jeszcze we wspomnieniu pistacjowa kanapka ze wszystkimi cudami panieńskiej niewinności. Zuzanna, aż dziwna,